Życie nas czasem zaskakuje – w najmniej spodziewanym momencie rzuca na głęboką wodę, stawia w zupełnie nowej sytuacji, każe zmierzyć się z czymś, czego do tej pory nie mieliśmy okazji doświadczyć. Bywa, że zaskakuje pozytywnie, pokazuje dobre swoje strony, pozwala cieszyć się sukcesem, przynosi radość, ukojenie, ale potrafi też sprawić ból, wystawić na trudną próbę, podkopać wiarę w siebie i dobre jutro.

Przyjrzyjmy się zatem tej drugiej sytuacji, tym bardziej, że jak wskazują obserwacje, na ogół mamy tendencję do skupianiu się na złych stronach wszystkiego, co nas spotyka, rzadziej natomiast doszukujemy się czegokolwiek, co można byłoby nazwać budującym. Być może taka jest właśnie nasza natura albo wynieśliśmy to z domu, nauczyliśmy się od otoczenia, niemniej każdy z nas na pewno doskonale wie, że kiedy zdarzy się wypadek w wyniku którego złamie rękę, to skupi się na ręce, zupełnie jakby nie dostrzegając, że przecież mogło skończyć się znacznie gorzej.

Tak więc kiedy zderzamy się z czymś trudnym, zwłaszcza w chwili kiedy zupełnie się tego nie spodziewaliśmy, zatem i nie mieliśmy czasu na oswojenie się z tą nową sytuacją i jej następstwami- załamujemy się, poddajemy, zadajemy mnóstwo pytań, na które nie jesteśmy gotowi przyjąć odpowiedzi, rozpaczamy, histeryzujemy, płaczemy, uginamy pod ciężarem tego, co zadało ból, stając się naszym udziałem.

W drodze ku normalności…
Kiedy człowiek czuje się bezradny i rozgoryczony, czy wręcz zupełnie załamany, trudno mu uwierzyć, że to, co go właśnie spotkało, paradoksalnie może mu się jednak przysłużyć, być początkiem zmian i lepszego jutra. Jest to zresztą odruch zupełnie naturalny, tym bardziej, że w tego typu sytuacji psychika funkcjonuje w warunkach dla nas ekstremalnych, wypacza racjonalne widzenie świata, równocześnie nie dopuszczając do świadomości, że to co dziś widzimy jako czarne, jutro przypuszczalnie już takim nie będzie.

W tym miejscu można byłoby wtrącić banalne, aczkolwiek bardzo mądre i znane od lat, powiedzenie ,,czas leczy rany”. I rzeczywiście z czasem nasz ból słabnie, my oswajamy się z nowymi okolicznościami, jakby uczymy się siebie od nowa, funkcjonujemy już inaczej, bo jesteśmy bogatsi o nowe doświadczenia, a w końcu zaczynamy działać i na powrót- stopniowo i ostrożnie, lecz z czasem coraz śmielej- dopuszczać do siebie normalne życie.

Zauważmy więc, że często to ,,normalne” jest już inne- czasem jest to impuls do zmian, pójście w kierunku nowego myślenia, podejmowanie radykalnych decyzji, chęć działania. Czujemy się silniejsi wiedząc, że zderzyliśmy się z huraganem i wyszliśmy z tego zderzenia zwycięsko. Jednocześnie mamy już w sobie przekonanie, że od tej pory byle wietrzyk, czy nawet silny podmuch, na pewno nas nie złamie.

Śmiało stawiamy czoło przeciwnościom i chętniej podejmujemy wyzwania, bo nie lękamy się, nie płoszymy, mamy wiarę we własną wartość i możliwości, jesteśmy siebie zdecydowanie bardziej świadomi. To wszystko staje się fundamentem czegoś nowego, lepszego, czegoś, co do tej pory prawdopodobnie było nam nieznane. Człowiek doświadczony jest życiowo mądry, uczy się na błędach i po raz wtóry już takich nie popełnia, to jest jego ogromna siła i moc. Warto przy tym zauważyć, że wszystkie te zmiany w innych okolicznościach prawdopodobnie w ogóle nie miałyby prawa zaistnieć, a zatem w tym miejscu dochodzimy do paradoksu tej sytuacji- to co zadało ból, ostatecznie okazało się dobrem.

Być może jest w tym jednak jakiś sens?
Psycholog Wojciech Imielski pisze: ,,Stwierdzenie, że „wszystko w życiu jest po coś” wynika z naszej potrzeby wyjaśniania i tłumaczenia zdarzeń tak, by były zrozumiałe i akceptowalne pomimo wszystko. Niestety – wynika także z naszej bezsilności wobec rzeczywistości. Nawet, jeśli po latach stwierdzamy, że choroba osoby bliskiej „była po coś”, wszyscy wolelibyśmy jej uniknąć, prawda? Nie uniknęliśmy, staramy się więc znaleźć w niej głęboki sens. Oczywiste, że w każdej sytuacji można znaleźć plusy i minusy.

Z najgorszych doświadczeń można wyciągnąć pozytywne wnioski. I często tak robimy, bo nie mamy innego wyjścia, a co się stało, to się i tak nie odstanie.
(…) W ten sam sposób przeszłe zdarzenia zdają się być „po coś”, ponieważ niemal każde zdarzenie ma swoje pozytywne i negatywne skutki. Jeśli koncentrujemy się tylko na tych pozytywnych (a często tak robimy, i słusznie), trudno nie dojść do wniosku, że „to było po coś”. To tylko prosty mechanizm obronny, znamienny zresztą dla osób dobrze radzących sobie, optymistycznie spoglądających na życie. Czy jednak zdają sobie Państwo sprawę, że tak czy inaczej przemawia przez nas w ten sposób bezsilność?”

Trudno się z Panem Wojciechem zresztą nie zgodzić, a niektórzy wręcz uważają, że kierując się tą maksymą, dorabiamy sobie do wszystkiego własną ideologię. Osobiście twierdzę, że nie o to chodzi, aby dopatrywać się sensu we wszystkim, co się w życiu zdarzyło, czy choćby w cierpieniu jako takim, ale aby w chwili kiedy cierpienie (nieważne fizyczne czy psychiczne) ustępuje, wynieść z niego jakąś naukę na przyszłość.

Kiedy jednak czujemy, że to, co nas doświadczyło nie było tak zupełnie po nic, ale przyniosło również jakieś pozytywne skutki i zmiany, nie było wyłącznie pewnego rodzaju traumą, pozostawiającą w duszy skazę czy wręcz piętno, że pomimo bólu jaki ze sobą przyniosło, dało też nowe spojrzenie na siebie, pozwoliło nabrać właściwego dystansu do spraw, które wcześniej nas przytłaczały, że pokazało jak wielkie pokłady siły w sobie nosimy, jak bardzo być może myliliśmy się w dotychczasowym pojmowaniu świata- to wszystko zwyczajnie pozwala nam w przystępniejszy sposób się z tym pogodzić, zaakceptować fakt zaistnienia, szybciej ten etap za sobą zamknąć i bez balastu, za to świadomie, pójść do przodu.

Nieważne czy to myślenie jest racjonalne i logiczne do bólu, ważne, że przynosi właściwy efekt. Tak więc nawet doszukiwanie się w przeszłości magicznej siły czy ukrytego sensu, które nie przynosi przecież żadnej szkody, wpływa na nas pozytywnie, słowem zwyczajnie uczymy się, aby niczego w życiu nie żałować…