Bulimia – choroba duszy?

0
986
Rate this post

Na temat zaburzeń odżywiania napisano już wiele. Zazwyczaj jednak dane publikacje mają one charakter badawczy, informacyjny. Opisują objawy, niepokojące zachowania oraz sposób ich leczenia.

Rzadko natomiast można natrafić na konfrontacje owej teorii i suchych faktów z żywym człowiekiem. Przyjęcie nawet na chwilę perspektywy osoby chorej, borykającej się ze swoim problemem każdego dnia, przestaje być abstrakcją. Zaczyna być czyjąś historią…

Jedzenie, moja męka

„W moim domu jedzenie było bardzo ważną częścią życia, jeśli nie najważniejszą” – pisze na jednym z blogów Kaśka. „Moja rodzina zdominowana była przez kobiety – ja i moja siostra, mama i babcia. Ojciec odszedł dawno temu, gdy byłam jeszcze mała. Z dzieciństwa pamiętam babcię wiecznie krzątającą się po kuchni oraz posiłki, których nie jeden facet by nie pochłonął. Nie pamiętam za to, bym kiedykolwiek miała szansę poczuć głód. Gdy obie z siostrą zaczynałyśmy tylko grymasić przy stole, babcia ganiła nas wzrokiem i słowami: jedzenie to dar od Boga, należy więc się nim cieszyć! Tylko, niewdzięczni nie przyjmują tego dobrodziejstwa!

Można pomyśleć, że to jakiś sztuczny problem. Że rozmowa, albo zwykły bunt załatwiłyby wszystko. Ale nie w moim przypadku. Nie w moim domu, gdzie codzienne sacrum to trzydaniowy obiad… Z czasem jedzenie stało się udręką a nie przyjemnością. Nie mogę wybaczyć mojej rodzinie, że wepchnęła mnie w błędne koło – przyciąganie i zarazem odpychanie od jedzenia oraz walkę z wymiotami i obrzydzeniem do samej siebie. Istne piekło przeszłam w szkole, kiedy moją sporą nadwagę wyśmiewali wszyscy. W dorosłość weszłam z bardzo niskim poczuciem własnej wartości i pytaniem, czy kiedykolwiek będę normalną dziewczyną”?

Chore ciało, chora dusza

Wbrew pozorom problemy z jedzeniem, utrzymaniem prawidłowej wagi, kontrolą łaknienia oraz odpowiednim podejściem do pożywienia, nie są w głównej mierze dysfunkcją organizmu. Owszem, ciało jako pierwsze wyraźnie daje znać, że „coś jest nie w porządku”. Można zatem powiedzieć, że jest zwierciadłem psychiki. Jeśli w naszej głowie dzieje się coś niedobrego, ciążą nam problemy i zmartwienia, natychmiast staje się to dostrzegalne w naszym wyglądzie.

Ten mechanizm działa tym mocniej, im większy bagaż doświadczeń posiadamy. Ważne w tym momencie są pierwsze lata naszego życia. Okazuje się bowiem, że problemy z dzieciństwa wcale nie znikają. Mimo, iż możemy ich nie pamiętać, albo być zupełnie nieświadomi, one prędzej czy później dają o sobie znać. I albo będziemy mieć problem w kontaktach z innymi, w nawiązywaniu intymnych związków, czy skłonnością do popadania w nałogi, albo z prawidłowymi nawykami jedzenia właśnie.

Kaśce od dzieciństwa wpajano sprzeczne komunikaty. Z jednej strony, że jedzenie jest „dobre” – smaczne, dostępne, spajające rodzinę (przy stole), a przede wszystkim jest bożym błogosławieństwem. Z drugiej jednak obalano to przekonanie zbyt obfitymi posiłkami oraz przymusem jedzenia („Babcia nie znosiła sprzeciwu” – jak wspomina w swej opowieści Kaśka). Stąd w naszej bohaterce pojawił się rozdźwięk w podejściu do kwestii jedzenia, które stało się nagrodą i karą jednocześnie.

Ważnym element w całej układance są jeszcze dwa wątki – religijny i rodzinny. Zarówno traktowanie jedzenia jako bożej łaski oraz jako spoiwa rodzinnego było na tyle silne, że zagłuszało własne potrzeby. Dlatego przejedzenie, a później problemy z wagą były spychane na dalszy plan. Z czasem piętrzące problemy nasza bohaterka mogła już zagłuszać w dobrze znany sposób. Ale czy to rzeczywiście pomagało? Można się jeszcze domyślać jaką rolę w tym wszystkim odgrywała postać nieobecnego ojca, bo o tym Kaśka nie wspomina.

Ciało uwięzienie duszy?

Mówiąc o bulimii możemy śmiało powiedzieć, że jest to walka psychiki z ciałem. Psychika dąży przede wszystkim do dobrostanu. Jeśli z jakichś przyczyn pojawia się na jej drodze blokada, albo problem, w ten czy inny sposób, psychika chce się z nim uporać. Droga jaką obiera zależy od jej dojrzałości, znajomości różnych metod radzenia sobie z problemami, akceptacji otoczenia oraz samoakceptacji, samoświadomości, a także inteligencji emocjonalnej.

Gdy rozumiemy mechanizm bodziec-reakcja, w odniesieniu do naszego życia emocjonalnego, raczej nie wpadniemy ze zdrowia w chorobę. Jesteśmy bowiem w stanie sami się korygować. Upraszczając można to ująć tak: raz wpojony prawidłowy schemat trudno obalić (w tym przypadku: ja kontroluję rzeczywistość, czyli nie jest ona kontrolowana przez jedzenie ani moją wagę).

Dużo gorzej jest w przypadku, gdy schemat jest zły lub wadliwy (nie panuję nad swoim łaknieniem, czyli nie panuję nad swoim ciałem, a więc nie mam wpływu na swoje życie). Nie dość, że należy dopuścić do świadomości inne warianty, to jeszcze zaklasyfikować nasz dotychczasowy ogląd za błędny! Pocieszający jest fakt, że uświadomienie sobie błędu, jest dużym postępem i niemal połową sukcesu.

Co zatem wpędza człowieka w bulimię? Otóż zafałszowany obraz siebie, sytuacji oraz świata. Odbierając wszystko w krzywym zwierciadle, zdystansowanie i umiarkowany obiektywizm są czymś nieosiągalnym. Dlatego pojawia się myślenie „jak schudnę, zaczną mnie akceptować”, „ja im jeszcze pokażę!”, „oko im zbieleje” oraz wiele podobnych. Okazuje się, że działająca na początku metoda prowokowania wymiotów na dłuższą metę jest niezwykle destrukcyjna. Nie dość, ze wyniszcza organizm, grozi poważnymi powikłaniami zdrowotnymi, to jeszcze miażdży psychicznie.

Organizm uczy się oszukiwać, tak jak my chcemy go oszukać. Wymiotując nie pozbywasz się zatem „wszystkiego”, o czym jesteś przekonana. Stąd znaczny przyrost wagi, a zaraz obok niekontrolowane napady głodu. A Ty gruba, z problemami układu pokarmowego, w podłym nastroju, coraz częściej dochodzisz do wniosku, że na nic nie masz wpływu. Ciało cierpi, choć choruje psychika. Tu zaczyna się potworna przepaść – samotności, walki z bólem, pogardą oraz chorobą.