Dwa tygodnie temu wyszłam za mąż. W hierarchii stresujących wydarzeń życiowych ślub stoi bardzo wysoko, na piątym miejscu. Jak się okazało, nie bez przyczyny. Mimo tej wiedzy, przeżyłam prawdziwy szok. A muszę zaznaczyć, że nie był to ślub kościelny. Nie było więc nerwów związanych z suknią, kwiatami, organistą, wystrojem, orkiestrą czy kolacją. Zawarliśmy związek małżeński w Urzędzie Stanu Cywilnego w małym miasteczku, w otoczeniu najbliższych oraz przyjaciół.
Ślub kościelny czeka nas w maju, więc stres również odłożyłam na maj. Miało być formalnie, szybko, bez świętowania. A jednak : człowiek strzela, Pan Bóg kule nosi. Mój organizm zupełnie mojego planu nie respektował. Miesiąc przed zaczął się intensywny dialog wewnętrzny, ciągnący się często do późnych godzin nocnych. Temat małżeństwa miałam już oczywiście porządnie „przerobiony” przed zaręczynami, a jednak. Starałam się opanować stres ćwiczeniami oddechowymi i treningiem autogennym Schulza, jednak najbardziej uspokajały mnie wizyty w kościele i rozmowy z narzeczonym.
Zastanawiałam się, czy znalazł się badacz, który zajął się stresem przedślubnym, jednak nikogo takiego nie znalazłam. Przeszukiwałam bazy danych w poszukiwaniu artykułów na ten temat, jednak nie znalazłam ani jednego. Postanowiłam więc zapisywać moje odczucia i opisać ten eksperyment.
W dzień ślubu odczuwałam napięcie mięśniowe w nogach i rękach oraz karku. Od rana wykonywałam zaplanowane wcześniej czynności obserwując siebie jakby z boku. Wiem z doświadczenia, że w sytuacji stresu potrafię wyłączyć emocje i działać adekwatnie do sytuacji, jednak następnego dnia muszę to odchorować – jestem bardzo osłabiona i bolą mnie mięśnie.
Dwie godziny przed ślubem odczuwałam bardzo duży niepokój. Świadkowa chcąc mnie uspokoić otworzyła butelkę wina, jednak ani pierwszy ani kolejny kieliszek nie pomógł mi ani trochę. Odczuwałam silne napięcie mięśni twarzy i ramion.
Podczas ślubu napięte miałam już całe ciało, widać wyraźnie na zdjęciach, jak spięte mam mięśnie rąk i twarzy. Podczas słuchania przysięgi, słowa narzeczonego tak mnie wzruszyły, że nie mogłam powstrzymać łez i moje własne słowa były już łkaniem i musiałam przerwać, aby się uspokoić.
Po odebraniu życzeń miałam poczucie, że emocje opadły. Byłam spokojna i wesoła. Jednak tej nocy i następnej nie mogłam zasnąć. Czułam się fizycznie źle, wciąż miałam uczucie gorąca i duszności.
Nazajutrz po ślubie i w następnych dniach miałam „zakwasy” w nogach i ramionach. Dodam, że jestem osobą wysportowaną i bóle mięśni bardzo rzadko mi się zdarzają. Wskazuje to na to, jak bardzo musiałam napinać mięśnie podczas ślubu.
Podsumowując, ślub cywilny zamiast formalnością okazał się silnie stresującym doświadczeniem. Czułam się po nim tak źle fizycznie, że zaczęłam rozważać możliwość rezygnacji ze ślubu kościelnego, aby uniknąć ponownie tego stresu! Dotychczas w każdej stresującej sytuacji udawało mi się zachować zimną krew, jednak tym razem nie udało mi się powstrzymać łez.
Dlaczego? Zastanawiam się z czego wynika moja reakcja. Przecież ślub nazywany jest najszczęśliwszym dniem w życiu! I czy wszystkie osoby w tej sytuacji reagują podobnie? Od czego zależy siła tej reakcji? Spróbuję samodzielnie znaleźć odpowiedź na te pytania.
Moją pierwszą hipotezą jest działanie wbrew naturze człowieka.
Być może nie jesteśmy stworzeni do trwania u boku jednej i tej samej osoby przez wiele lat? W tym wypadku obietnica składana drugiej osobie, mówiąca o wierności i miłości aż do śmierci, byłaby w pewien sposób pogwałceniem naszej natury. Sam Einstein powiedział: „Małżeństwo jest wbrew naturze – to niewolnictwo w kulturowym przebraniu” (Woźniak, 2011). W świecie nauki nie brakuje osób próbujących udowadniać, że ślubowanie jest błędem. Christopher Ryan i Cacilda Jetha są małżeństwem od 11 lat, obydwoje są psychologami. W książce „Sex At Dawn: The Prehistoric Origins of Modern Sexuality” próbują zrozumieć, dlaczego małżeństwa tak często przeżywają kryzysy i rozpadają się.
Szukając alternatywnych rozwiązań doszli do wniosków, że to monogamia niszczy miłość. Złożenie obietnicy wierności jednej osobie autorzy książki porównali do sytuacji przejścia na weganizm. Można tłumaczyć sobie, że weganizm to piękny sposób na życie, ale w tym samym czasie całkowita rezygnacja z mięsa, ryb i wszystkich produktów pochodzenie zwierzęcego jak nabiał, jajka, miód nie jest zgodna z naturą człowieka.
Decyzja, aby postępować i żyć wbrew naturze, tak w przypadku weganizmu i monogamii, nie tylko niesie za sobą ogromny bagaż odpowiedzialności i samodyscypliny, ale jest też bardzo trudna do zrealizowania (Ryan, Jetha, 2010). Jednak to ten właśnie model budowy społeczeństwa – w formie małżeństw jako najmniejszych jego komórek – przetrwał wieki zmian i rewolucji. Czy człowiek pozwoliłby sobie na narzucanie sposobu życia w jednej z najważniejszych sfer jego istnienia? Ta wątpliwość zmusza mnie do szukania innych wyjaśnień.
Kolejną możliwą hipotezą jest ciężar odpowiedzialności, jaki ta decyzja ze sobą niesie.
O odpowiedzialności pięknie pisał mój ulubiony teoretyk miłości, Erich Fromm: „Dzisiaj odpowiedzialność pojmuje się jako wyznaczony obowiązek, jako coś narzuconego z zewnątrz, natomiast w swym prawdziwym znaczeniu jest aktem całkowicie dobrowolnym, jest moją potrzebą zaspokojenia wyrażonych lub nie wyrażonych potrzeb drugiej istoty ludzkiej. „Być odpowiedzialnym” znaczy być gotowym i zdolnym do odpowiadania na ten apel. Jeżeli ktoś deklaruje, że jest i dba o kogoś lub jest na straży kiedy tylko zacznie się dziać coś niepokojącego, znaczy to tyle o nim, że jest osobą odpowiedzialną, bowiem odpowiada na wołanie.
Człowiek kochający czuje się odpowiedzialny. Odpowiedzialność matki za jej dziecko polega głównie na jego potrzebach fizycznych. W miłości pomiędzy dorosłymi ludźmi dotyczy ona głównie potrzeb psychicznych drugiego człowieka.” Odpowiedzialność jest więc zdolnością do odpowiadania na potrzeby drugiego człowieka. Oznacza więc rezygnację z niektórych potrzeb własnych na rzecz kogoś innego. Jest to wielka deklaracja i osoba poważnie traktująca słowa przysięgi małżeńskiej musi podjąć w sobie decyzję o tej częściowej rezygnacji z siebie.
Brzemię tej odpowiedzialności może mieć rzeczywiście decydujący wpływ na ogromny stres towarzyszący osobom wypowiadającym słowa „zawsze” i „aż do śmierci” w obecności świadków. Nie wszyscy jednak tak mocno analizują słowa przysięgi, jakie są więc inne możliwe wyjaśnienia?
Trzecią hipotezą jest stres związany z występem publicznym.
Niezaprzeczalnie Państwo Młodzi są w dniu ślubu w centrum zainteresowania wszystkich. Prawdopodobnie dla większości z nich jest to pierwszy występ przed tak dużą publicznością. Objawy stresowe są te same, co przy wyjściu na scenę: przyspieszone bicie serca, uczucie gorąca, łamiący się głos, napięcie mięśniowe etc. Na pewno może to mieć duży wpływ, a u niektórych decydujący, na poziom przeżywanego dystresu, jednak według mnie większość par jest tego dnia zadowolona ze swojego wyglądu, a osoby, które ich otaczają, są im znajome i bliskie, dlatego trema przed byciem ocenianym przez innych raczej nie powinna mieć decydującej roli.
Innym jeszcze możliwym wytłumaczeniem stresu ślubnego jest strach przez zmianą.
Ślub oznacza niewątpliwie wypłynięcie na nieznane morza, łodzią, która dotychczas pływała tylko na jeziorach, a kapitan nigdy nie tracił brzegu z oczu. Nie wiemy, jak łodź się zachowa podczas silnych sztormów i ryzykujemy zatonięcie. Nie wiemy, czy utrata lądu z oczu nie okaże się dla kapitana sytuacją nie do zniesienia i nie będzie on marzył o powrocie na spokojniejsze wody. Nie wiemy też, gdzie dopłyniemy.
W momencie wypowiadania przysięgi obie osoby wykazują się ogromną odwagą oraz wiarą. Mają świadomość, że połowa związków kończy się rozwodem, mają świadomość, że obydwoje się zmienią, a w dodatku obiecują sobie coś, czego nie mają. Można śmiało powiedzieć, że zachowują się nieracjonalnie i nierozsądnie. A jednak to robią. Czy podczas ślubu dochodzi do walki ducha nadziei z duchem racjonalności i to powoduje tak silne rozchwianie emocjonalne? Całe życie podejmujemy decyzje, wciąż musimy pokonywać lęk przed nowym, nieznanym. Ślub jest jednak jedną z tych niewielu decyzji, w której jest bardzo wiele niewiadomych. Ryzyko jest ogromne i na pewno może przerażać. Jeżeli jednak młodzi nie są specjalistami od oceny ryzyka, co jeszcze może ich stresować?
Moją ostatnią hipotezą jest działanie wbrew standardom młodego pokolenia.
Obecnym chińskim portretem dzisiejszych dwudziestoparolatków jest, w przypadku kobiet, miks bohaterek „Seksu w wielkim mieście” z Martyną Wojciechowską, natomiast w przypadku mężczyzn pół Kuba Wojewódzki – pół Piotruś Pan. Kobieta chce realizować wszystkie swoje przez wieki tłumione fantazje o podróżach, zarządzaniu (i rządzeniu), ilości (wielości) partnerów seksualnych, swobodzie, którą daje brak dzieci. Chcemy być niezależne finansowo i imponować naszymi osiągnięciami mężczyznom. Jesteśmy przewrażliwione na punkcie partnerstwa w związku i buntujemy się przeciwko roli kury domowej.
Mężczyźni natomiast chcą być wiecznymi chłopcami, co zapewniają im dużo młodsze partnerki i brak zobowiązań. Nie sprzeciwiają się przejmowaniu odpowiedzialności przez kobiety, wręcz przeciwnie, jest to im jak najbardziej na rękę – umacnia ich to w roli swawolnego kawalera. Te dwie postacie co prawda żyją ze sobą, ale nie dążą do zawarcia związku formalnego, który jest według nich przestarzałą formułą społeczną, albo po prostu kajdanami, które paraliżują ich potencjał. Niezależnie od ich motywów, obietnica przed ołtarzem jest wbrew ich standardom.
Możliwe więc, że stres ślubny wynika ze świadomości nonkonformizmu, który zawsze wymaga siły i walki. Jednak przeglądając polskie portale internetowe trudno nie natknąć się na zakładki poświęcone właśnie ślubom, w sklepach pojawiły się już osobne przegrody na prasę związaną z przygotowaniami do wesela, a targi ślubne organizowane są kilka razy w roku. Albo więc moda na ślub wraca, albo jest to tak silna i naturalna potrzeba człowieka, że mimo odmiennych wartości promowanych w mediach nie można jej zagłuszyć.
Odpowiadając na zadane na początku pytania, siła reakcji stresowej zdaje mi się wynikać przede wszystkim ze świadomości odpowiedzialności i oszacowania ryzyka związanego ze zmianami, które czekają nas w życiu. Czy wszyscy tak samo przeżywamy dzień ślubu? Moi dziadkowie i rodzice mówią, ze nie pamiętają wcale swoich ślubów, tak byli zestresowani, stres nie jest więc domeną mojego pokolenia.
Wydaje mi się, że osoby, które mają skłonność do analizowania swoich decyzji muszą przeżyć silny stres. Na zmniejszenie lęku przed ślubem ma wpływ na pewno wiara w Boga lub opatrzność, więc prawdopodobnie im osoba jest bardziej wierząca, tym mniejsze będzie odczuwane przez nią napięcie. Tak czy inaczej, ślub jest jednym z najbardziej stresujących wydarzeń w życiu i warto byłoby przeprowadzić badania, które mogłyby przyczynić się do lepszego radzenia sobie z nim i przeżycia choć trochę spokojniejszego Najpiękniejszego Dnia w Życiu.